wtorek, 9 czerwca 2009

Animal Collective i MGMT w Polsce. Wow? Niekoniecznie.

Na wybór wśród letnich wydarzeń muzycznych w Polsce nie można w tym roku narzekać. Jestem zaskoczony ilością i obsadą festiwali. Jest dobrze, zwłaszcza w porównaniu z tym, ile się działo chociażby jeszcze 3 lata temu. Jakiś czas temu bardzo zdziwiła mnie nowina, że w pobliskim Jarocinie zagra Animal Collective (kliknij po lineup-miszmasz) Z kolei kilka dni temu wyczytałem w Aktiviście, że we wrześniu warszawski Orange Festival odwiedzi MGMT. W obu przypadkach w pierwszej chwili pomyślałem: "wow! świetnie! jadę!". Ale czy rzeczywiście?

Oba zespoły wydały jedne z najlepszych płyt ostatnich paru lat. MGMT na Oracular Spectacular, oprócz znanych wszystkim Kids i Time to Pretend, umieścili świetne kawałki przywołujące hipisowskie i psychodeliczne klimaty lat 60/70. Prywatnym przebojem jest dla mnie Of Moons, Birds and Monsters - niemal arcydzieło. Merriweather Post Pavilion Animali to nie tylko skojarzenia z Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (The Beatles) i Pet Sounds (Beach Boys) ale przede wszystkim świetny klimat i awangarda współczesnej elektroniki.

A jak to wypada na żywo?


Chłopaki z MGMT swój największy przebój wykonali tutaj z półplaybacku. Pół biedy, gdyby wokale były dopracowane, ale niestety nie są... Przesadzona solówka na gitarze też nie poprawia wrażenia. Ciężko powiedzieć pod wpływem jakich środków wchodzą na scenę, ale nie wygląda to zbyt ciekawie. Mimo to publika się świetnie bawi, więc może działa magia chwili, charyzma zespołu, albo sama świadomość, że "to oni, to sławne MGMT, tutaj jest i dla nas gra"?


O ile My Girls w wersji albumowej jest przepiękne, to tutaj jedyne słowo, które mi przychodzi do głowy to "zawodzenia". Jasne, kawałek jest trudny do wykonania, partie wokalu wymagają dużych umiejętności, ale na takim poziomie oczekuje się już trochę więcej...

Nie piszę tego dlatego, że jestem fanem technicznych, instrumentalnych popisów, czy żeby szukać dziury w całym. Po prostu bywa tak, że słaby koncert może zepsuć dobre wrażenie jakie zespół wywarł albumem. Kiedyś miałem tego typu sytuację. Pojechałem na Pepsi Vena Music Festival, konkretnie na Klaxons i Primal Scream. Album tych pierwszych przez długie tygodnie nie schodził z mojej playlisty i to bardziej na nich czekałem, płytkę tych drugich przesłuchałem na parę dni przed koncertem. Okazało się, że chłopcy z Klaxons nie potrafili zaprezentować wiele poza gwiazdorskimi pozami. Bez entuzjazmu odegrali wersje albumowe kawałków, lekko pofałszowali, a to że nie było słychać gitary nie było bynajmniej winą nagłośnienia. Primal Scream bowiem w tych samych warunkach pokazał młodym, jak należy grać koncerty, a ja mocno przedłużoną wersję Swastika Eyes pamiętam do dziś. Od powrotu z Łodzi nie włączyłem Myths of the Near Future ani razu. Nie chciałbym, żeby to samo spotkało Oracular Spectacular i Merriweather Post Pavilion, ale mimo wszystko zaryzykuję i wybiorę się do Jarocina i stolicy, choćby żeby się przekonać, czy się myliłem. Bo całkiem możliwe, że YouTube kłamie :)

3 komentarze:

  1. I ja mam podobne przemyślenia, bo większość koncertów, które w tym roku najbardziej wyczekuję, to w dużej mierze wyczyny panów od elektroniki, albo chociaż półelektroniki. Nie jestem przekonany, czy patrząc, jak The Field, Aphex Twin, Telefon Tel Aviv, Biosphere czy nawet Junior Boys ślęczą przez 1,5 godziny za laptopem, będę w stanie odczuć satysfakcję.

    Nawet Fennesz plumkający na elektryku i grający głównie pokrętłami to nie jest widok szczególnie spektakularny. Gdyby jeszcze to był teatr, a nie plener/sala klubowa.

    Ostatecznie to wizualizacje często ratują takie koncerty albo pójście w taniec (czyli w zasadzie set DJ-ski), co jednak jest jakąś ucieczką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko, że mi nie do końca o to chodziło. Animal Collective rzeczywiście głównie grzebią przy laptopach, ale też śpiewają. MGMT natomiast to zespół w normalnycm rockowym składzie. Chodzi bardziej o to, że wykładają się na wykonaniu na żywo kawałków świetnie brzmiących na płycie.

    A co do elektronicznych live-actów, to rzeczywiście jest z tym problem, bo zespół ma z miejsca lepszą interakcję z publiką i robi lepsze wrażenie niż "pan z laptopem". Czasem w takiej sytuacji dobrze jest po prostu skupić się na muzyce, a nie na wykonawcy.

    Choć czasem bywa inaczej, np. Kamp! całkiem dobrze sobie radzi, używając głównie laptopów z kontrolerami midi. Ale ich jest trzech, ruszają się na scenie i mają dobry wokal.

    Problem też poruszyli ludzie z Moderata, którzy mówią że grając trasę z Radiohead starają się wyjść poza schemat live-actu - zobaczymy w Poznaniu jak im to wyjdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Klaxons...byłem w berlinie w 2007 zajebisty koncert dali, mimo że bardzo krótki. Mozliwe, że w Łodzi mieli kiepski dzień:)

    OdpowiedzUsuń