niedziela, 30 sierpnia 2009

Ulysses - ten, który wywalczył parkiet

A teraz coś wakacyjnego tak, powiedzmy, pomiędzy wierszami.

Jest taka książka, książka-rzeka, która nazywa się Ulisses. Napisana prawie sto lat temu przez Jamesa Joyce'a, wciąż niezmiennie trwa jako jedna z tych, co do odczytania [łatwe] nie są. Pisarz wykorzystał w niej technikę strumienia świadomości. Monolog wewnętrzny, w którym wiernie odtwarza się aktualny tok myśli. Czytać może trudno, acz przyjemnie.

Jest taki kawałek, kawałek-źródło, który nazywa się Ulysses. To remiks Ulyssesa zespołu Franz Ferdinand, który zrobili niedawno Zambon i Bartosz Szczęsny. Utwór zgrabnie zrobiony, przyjemny. Utwór ciekawy. Wakacyjny. Taki z rodzaju tych, których się słucha w miłym zapomnieniu, a myśli mogą płynąć jak chcą. Źródło przyjemności umysłowo-cielesnej.

[muzyczny strumień świadomości Ulyssesa tu]

Remiks na parkiet, ciała na parkiet, książki chwilowo w kąt!


PS Mityczny Ulisses, Odyseusz, wymyślił konia trojańskiego, dzięki któremu Grecy zwyciężyli w wojnie trojańskiej.
Ciekawe, czy remiks Ulyssesa takim koniem na parkietach będzie, haaaj!.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Last.fm liczy / Kucnijcie, skaczcie, szalejcie

Patrząc na statystyki na Last.fm można czasem zauważyć ciekawe rzeczy. Przeglądając line-up Coke Live 2009, sprawdziłem sobie ilości odsłuchań. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się na oczy, to ogromna liczba przy The Killers, czyli 84 350 963 (stan na 20.08.2009), co jest dla mnie pewnego rodzaju zagadką, no ale nie o tym miało być...

Tym co mnie najbardziej zaskoczyło, to zestawienie dwóch wykonawców:

The Streets - 11 583 799

O.S.T.R. - 11 592 517

Jak wiadomo 11 592 517 > 11 583 799, tylko co to właściwie oznacza? Czy rzeczywiście Adam Ostrowski tworzy muzykę popularniejszą od Mike'a Skinnera? Jak to zwykle bywa ze statystykami, trzeba pogrzebać dalej, żeby coś sensownego wyciągnąć. I tak patrząc już na ilość słuchaczy, The Streets biją Ostrego na głowę około pięciokrotnie. Ciężko powiedzieć dlaczego. Może płyty Ostrego słuchane są w całości i głównie przez wiernych fanów, a kawałki The Streets pojawiają się na dyskach użytkowników lasta w liczbie trzech największych hitów?

Sam festiwal według relacji naocznych świadków był nad wyraz udany, ze szczególnym wskazaniem na Gentlemana i The Streets właśnie. A teraz... Kucnijcie, skaczcie, szalejcie ;)

niedziela, 16 sierpnia 2009

Eliza Lumley. Jazzowe interpretacje Radiohead


Radiohead, jak na prawdziwą head przystało, może mieć wiele oblicz. Przyzwyczailiśmy się do gitarowego brzdękania, do elektronicznych chrapek remiksów, do klawiszowych zakusów. A Radiohead, tuż przed przyjazdem do Polski, zaskakuje i jest zaskakiwane czymś zupełnie przyjemnym.


Pojawiło się bowiem wydawnictwo, można by powiedzieć, aksamitne. Radiogłowi są zinterpretowani jazzowo razy 11 przez wykształconą wokalistkę (śpiew klasyczny) Elizę Lumley i to w sposób całkiem miły. Takich interpretacji utworów brytyjskiej grupy nie było jeszcze nigdy.

Dopiero zaczynam się w tę płytę wsłuchiwać, co jest zresztą dobrym określeniem. To album z rodzaju tych, których nie przesłucha się po łebkach, wyrywkowo. Wszak aksamit to włókno delikatne, plusz, który należy głaskać niespiesznie, by poczuć przyjemność.

[ kup z przyjemnością za 30 zł! ]

Eliza Lumley - kobiecy wokal. She talks in maths. Interpretations of Radiohead - całkiem wysublimowana, choć nieprzesadnie aura. Muzyka - ciało owija. Na długo. Jak aksamit manekina.

środa, 12 sierpnia 2009

Rzeka dźwięku

W tym roku trochę odpuściłem sobie festiwalowe wyjazdy i jedyny zamiejscowy event zaliczyłem dopiero w zeszły weekend. Zamiast na Offa do Mysłowic pojechałem do Płocka na Audioriver. Trochę z ciekawości, trochę dlatego, że elektronika ostatnio mnie mocniej niż zwykle interesuje, a trochę też pod wpływem opowieści znajomych, którzy już bawili się na nadwiślańskiej plaży.

A opowiadano mi nie tylko o muzyce ale przede wszystkim o miejscu, w którym całość się odbywa. Krajobraz rzeczywiście jest niebagatelny - wszystkie sceny położone są na szerokiej, piaszczystej plaży, nad którą góruje Wzgórze Tumskie z podświetlonymi nocą zamkiem i katedrą. Do tego sąsiedztwo Wisły i idealna miejscówka na taki festiwal gotowa.

Ale ale, może o muzyce trochę. Cztery sceny, w tym trzy namiotowe, zapewniały różnorodność dźwięków, które rozciągały się od dubstepu, przez minimal po idm, czyli dla każdego coś miłego elektronicznego. Bogactwo stylistyczne na festiwalach często mnie irytuje, tutaj jednak sprawiało, że można było swobodnie się poruszać trafiając za każdym razem na coś ciekawego. Dla mnie zresztą większość rzeczy była nowa, nie miałem więc typowego dylematu "na co iść i z czego rezygnować"

Po trochę spóźnionym przyjeździe (około 23:30) trafiliśmy od razu do Hybrid Tent gdzie produkował się Dub FX. Charyzmatyczny beatbokser potrafił stworzyć z pomocą loop station i efektów muzykę kompletną i porwać publiczność, która ledwo mieściła się w namiocie. Potem Caspa pod nieobecność Rusko zaserwował nam sztampowy dubstep i poszliśmy coś zjeść. To niestety objawiło jedną z niewielu wad imprezy - jedzenie drogie, mały wybór i raczej średnie w smaku. 40 minut czekania na golonkę umilił nam The Whip, który muszę sobie przesłuchać a przy następnej okazji zobaczyć na żywo, bo zapowiadało się nieźle.

Potem już sam trafiłem na główną scenę, gdzie grał DJ Hell. Przez piętnaście minut nawet dałem się ponieść, ale potem powiało nudą i ruszyłem do Circus Tent, gdzie Radio Slave tworzył bardzo przyjemny set z dużą ilością dźwięków świata i wakacyjnego klimatu.

Około szóstej poszliśmy do naszego miejsca noclegowego, czyli szkoły ekonomiczno-kupieckiej. Klasę dzieliliśmy z ludźmi z Lublina, którzy jak się okazało, imprezowali 24h/dobę (może spali na zmiany? czy jak?), a o 8 rano zaczęły się czyjeś urodziny z rzucaniem tortem włącznie. Tak więc rano, świeży i wyspany, udałem się na zwiedzanie Płocka. Okazało się, że nie tylko plaża, ale prawie całe (stare) miasto jest bardzo przyjemne. Ruch samochodowy ograniczony do minimum, dużo deptaków i zieleni. Także okolice całkiem fajne - po południu wybraliśmy się nad jeziorko w pobliżu miejscowości o dźwięcznie brzmiącej nazwie Nowe Rumunki. Można było zebrać siły na wieczór.

A wieczór zaczęliśmy od kawy i koncertu Kamp!, którym kibicuję od jakiegoś czasu. Chłopaki spełnili idealnie rolę rozgrzewających publikę. Stopniowo coraz więcej ludzi pojawiało się pod główną sceną i coraz więcej ruszało się rytmicznie, co chyba znaczy że ogólnie się podobało :) Końcówka w postaci Breaking a Ghost's Heart w przedłużonej wersji bezbłędna (singiel do ściągnięcia na brennnessel). Potem na scenę wyszedł Joakim wraz z The Disco i zagrał nawet ciekawe połączenie elektroniki z żywym gitarowo-basowo-perkusyjnym graniem. Niestety było trochę monotonnie, ale jakoś to przeżyłem, bo już czekałem na Moderata.

Wiedziałem, że koncert połączonych sił Modeselektora i Apparata będzie wyjątkowy, ale to co zobaczyłem i usłyszałem przeszło moje oczekiwania. Gdy uderzył mnie bas z A New Error (który wrażenie robi nawet na kiepskich słuchawkach), dotarło do mnie, że ta muzyka potrzebuje dobrego nagłośnienia. A na Audioriver miała rewelacyjne, co podobno doceniali sami muzycy w swoich wypowiedziach. Koncert był bardzo mrocznym i klimatycznym widowiskiem, uzupełnionym przez eleganckie (tak, to słowo do nich pasuje) wizuale Pfadfinderei. Lepszej oprawy nigdy nie widziałem, może poza Sigur Rós, ale to zupełnie inna bajka. W trakcie udało mi się kompletnie oderwać się od świata zewnętrznego i całkowicie zatopić w dźwiękach. Cieszę się, że to oni będą supportować Radiohead na Cytadeli i że za dwa tygodnie będę miał okazję ich znowu usłyszeć.

Moderat na żywo, podobnie jak na płycie, to wrażenia bardzo intensywne i przez to całkiem męczące. Wydawało nam się, że idealnym rozwiązaniem będzie Hybrid Tent, w którym właśnie grał Telefon Tel Aviv, ale okazało się, że tak spokojne dźwięki zmuszają nas do snu, tak więc poszliśmy. Po drodze jeszcze gdzieś zahaczyłem o Circus Tent i set Richiego Hawtina (znanego kiedyś jako Plastikman). W namiocie panował duży ścisk, a muzyka wywoływała żywiołowe reakcje publiczności mniej więcej co 16 taktów. Chętnie bym został dłużej, ale wróciliśmy na dużą scenę, gdzie się okazało, że mamy jeszcze trochę sił i francuzom z Dirtyphonics udało się nas rozruszać. Wystarczy chyba powiedzieć, że nabawiłem się na tym koncercie odcisków na stopach :)

Podsumowując: było bardzo dobrze, a za rok wracam do Płocka :)

Akomodacja Ucha, część 3: Viva Zwei R.I.P. [2009.07.25]

21 marca 1995 powstaje Viva Zwei

---|---

kanał został pomyślany jako medium prezentacji mniej znanej i produkowanej niezależnie muzyki

---|---

Viva Zwei szybko uzyskała status telewizji kultowej, nie tylko ze względu na prezentowaną muzykę, ale też dzięki swojemu aktywnemu udziałowi w rozwoju sceny muzycznej

---|---

1 stycznia 2001 Vivę Zwei zmieniono na Vivę Plus o profilu bardziej popowym. Zmiana została podyktowana względami finansowymi

---|---

wywołało to falę protestów ze strony fanów i ludzi z branży


Viva Zwei już nie nadaje, ale pamięć o niej jest wciąż żywa. Choćby na YouTube gdzie powstają kanały zbierające nieliczne dostępne nagrania (np. VivaZweiFan), czy Last.fm, gdzie powstała coraz liczniejsza grupa viva zwei.

Na antenie stacji bardzo często puszczano muzykę tworzoną w Niemczech (tak jak wklejone wyżej Console i The Notwist), a niemiecki był podstawowym językiem używanym przez prezenterów (czasem był to angielski). Nie przeszkadzało to jednak w zdobyciu popularności w innych krajach. Szczególnie za wschodnią granicą. We wspomnianej wyżej grupie na Last.fm Polacy przeważają nad Niemcami! Gdy się przyjrzeć temu bliżej, nie jest to wcale takie dziwne - Viva Zwei była dla nas chyba jedynym medium, które pozwalało być na bieżąco z tym co się dzieje w muzyce. A przynajmniej w muzyce bardziej niezależnej i nowatorskiej. Wielu ludzi się na Vivie Zwei wychowało, a jej wspomnienie wywołuje u niektórych coć w rodzaju nostalgii. Za przykład niech posłuży jeden z wątków na forum Porcys, czy nawet na gry-online (tutaj zapis reakcji od razu po fakcie)

Kaltes Klares Wasser było swego czasu wielkim hitem Vivy Zwei, jak widać puszczane było także na "zwykłej" Vivie. Ale to co było charakterystyczne dla Vivy Zwei, to właśnie brak pogoni za przebojem. Liczyła się jakość, a nie miałkość muzyki. W normalnym czasie antenowym można było usłyszeć dosyć eksperymentalne kawałki Aphex Twina, Squarepushera czy Mouse On Mars.

Nie tylko warstwa muzyczna bywała "trudna". Klipy też często odbiegały od tak zwanej poprawności politycznej czy granic dobrego smaku określanych przez gospodynie domowe. To właśnie na Vivie Zwei można było oglądać najbardziej pokręcone produkcje Chrisa Cunninghama robione do muzyki Aphexa, w tym sławetną pełną wersję Windowlickera albo anarchistyczne w przekazie produkcje Atari Teenage Riot.


Niestety może właśnie ta bezkompromisowość zgubiła Vivę Zwei? Podobno w ostatnich latach fukcjonowania stacja przynosiła 8 milionów marek strat... Zapewne wynikało to po części z oglądalności niższej niż choćby w zwykłej Vivie, a po części też z wysokich nakładów na produkcję autorskich programów, wspieranie tworzenia klipów czy organizację festiwali i koncertów.



cdn...