czwartek, 26 lutego 2009

Dżem session 5 czyli zwycięstwo?

Człowieczek to jest istota doprawdy zmyślna. Swoje ciało zna, lubi i wykorzystuje do różnych celów. Np. takie palce. Prawa ręka, sąsiad kciuka, palec wskazujący. Pokazuje chropowate drzewo w lesie, przewraca kartki książki, jest odpowiedzialny za przycisk "power", uruchamiający radio. Jednak w duecie z palcem środkowym potrafi czynić cuda. Czy raczej - czynić V. Znak zwycięstwa. Wiktoria. Dwa palce.

Taki gest wymyślił kiedyś jakiś człowieczek, potem spopularyzował go człowieczek niemały, Winston Churchill. Taki gest przydatny jest wszystkim człowieczkom. Nam również. Właściwie jestem wciąż dopiero na początku mojej sesji. Z najlepszymi życzeniami dla wszystkich jeszcze zdających lub wszelkie prace piszących, ślę muzyczne Two Fingers. By z sesji wyjść z tarczą, nie na tarczy. I w chwale, jakiejś dźwięcznej.

Two Fingers to świeży, muzyczny kolektyw. Tworzą go Amon Tobin oraz Joe "Doubleclick" Chapman. Oficjalny album, nagrany w Kanadzie, zostanie wydany 14.04.2009. Teraz szczypta dźwięków. Na resztę poczekamy do kwietnia. Bo człowieczki z nas cierpliwe, żądne zwycięstw i emocji [aghrrr!]:

Two Fingers feat. Sway - What You Know

PS Uważajcie! Dwa palce czasem mogą być niebezpieczne

poniedziałek, 23 lutego 2009

Dżem session 4 czyli daj się zabookować!

Niektórzy skończyli z sesją. Niektórzy sesję mają przed sobą. Inni muszą pisać różne prace jeszcze. Są też tacy, którym sesja kojarzy się wyłącznie z wylegiwaniem się na hamaku lub np. na śniegu nad Rusałką, bo ferie mają. Wszyscy natomiast czytają książki. I wszyscy się uczą. Chociażby tzw. życia.

A teraz Buka! Buka straszy, nawiedza i mrozi. Buka, co w bookach siedzi. Zimna. Ale sama lgnie do ciepła buchającego i do światła. Dajcie się zabookować!

5. Myslovitz - Czerwony notes, błękitny prochowiec

Czerwony notes, w którym trzymałem
Wszystkie te moje czarne myśli, gdzie on dziś jest?
Choć przecież potem były inne też

Błękitny prochowiec, który był dla mnie
Jakbym go wyjął Micky'emu z szafy, gdy nie patrzy Kim
Ciekawe, czy wybrałbym go dziś?

Dziś wiem, wszystkie rzeczy, które kiedyś określały mnie
Gdzieś zniknęły, opuściłem je
I wiem, a właściwie wcale nie wiem, kim dziś jestem i
Nie potrafię już odnaleźć siebie w tym


4. Maximo Park - Books from boxes

You spent the evening unpacking books from boxes

Zapiszesz sobie takie ot, fajne melodyjki.


3. Booka Shade - Charlotte

W niektórych książkach tekst pisany nie jest potrzebny.
Liczy się wrażenie. Wrażenie podrygującego ciała.


2. Emilie Simon - Dame de lotus [album: The flower book]

Piękny, delikatny zielnik z muzycznego żurnala francuskiego. Subtelność nienachalna. Bardzo miło. Skromnie powiem: wspaniałe.

1. Lenny Valentino - Dom nauki wrażeń

Uwielbiam poezję. Taką.
Dla mnie jeden z najlepszych poetyckich kawałków muzycznych.

czwartek, 19 lutego 2009

Öszibarack [wywiad cz. 2] : 13.02.2009

Po koncercie, wieczorem późnym, kiedy wielu już śpi, można było porozmawiać z Oszibarackiem. Oszi-ludzie, mimo zmęczenia, zgodzili się na wywiad. Zgodzili się w trybie natychmiastowym, w sposób klimatyczny, w konwencji raczej odprężająco-żartobliwej. Były rozmowy najróżniejsze przed wywiadem i po wywiadzie. Konwersować lub żartować sobie z takimi otwartymi ludźmi to doprawdy przyjemność. Zwłaszcza, że mnie jeszcze lepiej słucha się teraz muzyki przez nich robionej. A Wam będzie się za chwilę miło czytać, co takiego powiedzieli.

Z: Dostaliście nominację do nagrody wARTo [przyp. red.: nagroda przyznawana przez „Gazetę Wyborczą” dla artystów wrocławskiej sceny muzycznej]. Czyli warto robić w Polsce dobrą muzykę, tzw. alternatywną. Warto?

A: Ja rozumiem, że ktoś potrzebuje w jakiś sposób sklasyfikować, uporządkować rzeczywistość, która go otacza. A w szczególności potrzebuje tego świat dziennikarski, no bo taki jest i takie ma zadanie. Mi się trudno odnieść do tzw. nagród.

... nawet parę dni temu dostaliśmy nominację do Fryderyków w kategorii alternatywa, co nas też kompletnie zaskoczyło. Ale jakoś pomijam… nie będę bawił się w hipokryzję à la Kazik. I powiem szczerze, że jest nam miło. I to wszystko. Ale żeby to miało jakiś wpływ na to, co będziemy dalej robić? Może nas tylko motywować, o tak. Ma się fajne, takie świetne poczucie, że, kurczę no, jednak ludzie widzą to, co robimy, doceniają. I to bardzo nas stymuluje. No to oczywisty mechanizm jest, nic nowego nie powiedziałem.

Z: Skąd taki pomysł na swój image?

Oszi:

Z: Co z tym rynkiem węgierskim i czeskim, na które wkraczacie? Czy coś więcej wiadomo już?

Oszi:

A: Oficjalnie jest na stronie tylko oczywiście napisana informacja dotycząca epki w Czechach i na Węgrzech, bo to miało miejsce i rozmowy zostały poprowadzone. Zapewnił nas nasz wydawca, że płyta zostanie wydana na Węgrzech i w Czechach. Po czym okazało się, że nastąpił kryzys. I czeska strona [oddział EMI] się wycofała. Już tego nie komentowaliśmy w żaden sposób, no bo najwyraźniej… Zresztą wydawanie płyt to jest jedno, trzeba mieć też porządnego agenta, który się tobą zajmie zagranicą. No bo trzeba się wtopić w środowisko. Bo to nie jest tak, że wydasz sobie płytę zagranicą i jest świetnie. Nie. Nie jest świetnie. Musisz jeździć, poznawać ludzi, spotykać się z nimi. Brzydkiego słowa użyję, ale inne nie przychodzi mi na myśl:

To jest kawał ciężkiej pracy. A my przede wszystkim robimy to dla przyjemności. Bo gdybyśmy to chcieli robić tylko dla pieniędzy, to pewnie rzucilibyśmy nasze dotychczasowe zajęcia i rzucilibyśmy się w wir, zaryzykowalibyśmy. Nie wiem no, trudno mi teraz powiedzieć cokolwiek, taka jakaś refleksja mnie naszła…


Z: A co najbardziej lubicie w swojej muzyce, w tym, co robicie? Co Wam sprawia największą frajdę zawsze: czy to na próbach, czy na koncertach?

P: Sam moment tworzenia ja lubię. Ale tak naprawdę to

Na szczęście jestem tą osobą, której przyjemność zapewnia też byt, więc jestem wśród tych szczęśliwców… No i tyle.


Tomek: Na scenie chyba najbardziej frajdę sprawia nam to…

I to nas nakręca, i daje nam taki motor, prawda?


A:

Co nas najbardziej interesuje? Wiesz co? No chyba mnie najbardziej interesuje ten proces twórczy. Ten moment, kiedy coś powstaje. Kiedy powstają nowe utwory. Kiedy powstaje nowa koncepcja. Ten taki dreszczyk emocji. No to to jest chyba najpiękniejsze, dla tego warto żyć. A potem, kiedy powstaje ten utwór, wspólnie się nim cieszymy. Zabawna sprawa! Bo w latach 50. zaczął powstawać rock’n’roll na bazie bluesa i country, i soliści występowali.


[tu nastąpiły, w totalnie ciekawym momencie, problemy techniczne – przykra ironia losu]

Agim zrobił bardzo krótki przegląd początków funkcjonowania bandów muzycznych w XX wieku. Zwrócił przy tym uwagę, co szalenie mi się podobało, na współpracę. Stwierdził, że w robieniu muzyki najlepsze jest to, że tworzy się ją wspólnie. Zespół jest więc gwarantem nie tylko powstania dobrej muzyki, ale też ostoją szczęścia, bazą kreatywności, przyczółkiem spełnienia.



A wiesz co? A powiem Ci zabawną historię!...

Niektórzy muzycy mają to do siebie, że mówią nie tylko tworzoną muzyką, ale tekstem niegorszym od melodii. Ich usta więc czasem mają uszy, a uszy odbiorców mają skrzydła, którymi mogą odlecieć w błogi niebyt.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Öszibarack [relacja + wywiad cz. 1] : 13.02.2009

[!!!]
*.*

Trochę brak mi słów, trochę dźwięków mam nadal w brzuchu, trochę posmaku moreli w ustach. Miło-miło-miło. Świetnie. Rwąco-ciekawie, odprężająco-wciągająco.

To jest koncert zagrany znakomicie, ponętnie, energetycznie, zabawnie. Koło euforii toczyło się najpierw ze sceny, potem wpadało w tłum ludzi, tam robiło rewoltę i rykoszetem, odbijając się od ciał, wpadało znów między muzyków. Zamknięte koło, otwartość doznań.

Moshi moshi i Plim plum plam czyli dwa albumy zespołu zagrane zostały twórczo, świeżo i bardzo dobrze. Zagrane, nie odgr[z]ane z płyty. Tworzyły się nowe jakości.

Podbicia drgały w kolumnach [świetne!], potem drgały ciała w Eskulapie. Drgały ożywczo, mocno, z uśmiechem między nosem [wciągającym dźwięki] a bródką [odbijającą wolne atomy powietrza]. Ciała wyraźnie miały radość z przebywania, tchnęło od nich prawdziwą uciechą. Gięły się mocno, gięły wytrwale. Chłonęły wszystko.



Gig był znakomity. Uroczy. Wokal Patrisii, elektroniczne dźwiękulce Agima, wybicia i dźwiękodajnie reszty wpływały dodatnio na ciała. Ujemne były tylko temperatury za Eskulapem. Naprawdę, perfekcyjne party na koniec tygodnia z mnóstwem najprzyjemniejszych doznań, z wodzirejem [a był taki, przynajmniej początkowo], z tym specyficznym katalizatorem, jaki się ma po szałowych zabawach. Ciała są zaspokojone już na jakiś czas. Ciała się uśmiechają całymi sobą.

Niektóre z ciał mogły zostać na afterze, inne - nie [np. moje; słyszałam kawałki didżejki, były smakowite bardzo! ktoś był i może zaświadczyć, że dobre? mi żal było, że nie mogę zostać].

Grupa ciał, robiąca z pasją muzykę. Grupa ciał, szaleńczo smakujących atmosferę i melodie.
Dwie grupy na przeciwko siebie, ze sobą, dla siebie. Bez walki. Ogólne porozumienie. Melodyjna miłość najsłodsza, morelowa.

Szkoda, że Wrocław nie jest w Poznaniu.
Życzę sobie i nam wszystkim, żeby taki Wrocław przyjeżdżał częściej do Poznania i sprawiał, że potencjalnie pechowy piątek trzynastego ma szczególnie dobre notowania - emocjonalnie-muzyczne.

Idealny koncert.
Soczysty. Morelowy taki.
Po prostu znakomita zabawa obustronna. A teraz po prostu Oszi:


Wywiad z zespołem Oszibarack, część I
[okoliczności wywiadu zostaną podane w kolejnej notce]


Zuzanna: Skąd taka węgierska nazwa zespołu?

Patrisia:

+ wymowa węgierska w wykonaniu Patrisii:

Z.: Sprawdziłam kiedyś, że 'sz' czyta się jak 's'...

Agim: Tak, odwrotnie: 's' jak 'sz', 'sz' jak 's'. Więc jeżeli masz 'sz', to 'ysibarack'. Dokładnie. Ale spolszczyliśmy tę nazwę. Właściwie nie my spolszczyliśmy, tylko dziennikarze spolszczyli. Tak się przyjęło - jest 'oszibarak'. Dla nas nazwa tak naprawdę nie ma większego znaczenia, jest to tylko reklamówka zespołu w jakiś sposób. My ani nie przywiązujemy zbyt dużej wagi do nazwy, [stąd to nie ma jakiegoś większego znaczenia, stąd taka kuriozalna nazwa], ani też nie przywiązujemy zbyt dużego znaczenia do wymowy, ponieważ jest to swobodna interpretacja naszej twórczości. Wielu znawców języka węgierskiego pisze na forum [nie raz znalazłem, czasami zaglądam na forum], że jak możecie pisać, czytać, że 'oszibarak', przecież to absurd! Ja mam świadomość tego, ale jakby to nie ma znaczenia, to jest nazwa własna w tym momencie. No, niektórzy się nawet śmieją, że staliśmy się Polakami we własnym kraju. Bo teraz Barack Obama i 'oszibarak' to jakoś się ze sobą wiąże [hehe]... Ale historia jest bardzo prozaiczna, już wiele razy o tym wspominaliśmy. Kiedyś na jedną z prób kupiliśmy sobie sok brzoskwiniowy produkcji węgierskiej. I była ta piękna, dźwięczna nazwa. I Tomek patrzy: ja pierdzielę, jaka nazwa! piękne!. Muzyka nasza też eksplorowała w dziwne rejony [dziwne w cudzysłowie, oczywiście, bo jesteśmy odważni, staramy się eksplorować rzeczy, które są dla nas jakimś novum, przynajmniej tak nam się wydaje]. Więc pomyśleliśmy, że taka nazwa świetnie firmowałaby to, co robimy. I tak zostało. I pięknie. Jest to jakiś nasz kapitał. I cieszymy się. [hehe]

cdn.

sobota, 14 lutego 2009

Ich lieb dich nicht du liebst mich nicht

Nie żebym jakoś specjalnie ten dzień obchodził, ale mam jeszcze jeden filmik na Walentynki:

Trio - Da Da Da

piątek, 13 lutego 2009

Madlib : Beat Konducta in India

Jako że indyjska kinematografia obfituje w tematy miłosne, na Walentynki polecam appetizer dla płyty The Beat Konducta Vol. 3-4: Beat Konducta in India autorstwa Otisa Jacksona Jr. znanego także jako Madlib :)

Breaks, disco, rock'n'roll!

środa, 11 lutego 2009

George Dorn Screams : 10.02.2009

Wyobraźcie sobie pusty kartonik po soczku owocowym, takim, który pije się przez słomkę. Bierzecie tę słomkę i dmuchacie ile sił w płucach. Co się dzieje? Kartonik się rozszerza, pęka wręcz w szwach, a Wy się męczycie, brakuje Wam tchu. Właśnie tak męczyli się George Dorn Screams, próbując znaleźć wystarczającą ilość miejsca dla swojej muzyki na piętrze Starego Kina. Tak właśnie męczył się klub, właśnie tak jak ten dmuchany kartonik. Tak wreszcie męczyła się wokalistka, próbując przebić się przez ścianę gitar. Do utraty tchu.

Napisałem, że liczę na większą dawkę energii na żywo. Była większa dawka energii. Było dużo gitarowego jazgotu, była ekspresyjna gra na perkusji, były miotania się na scenie. Zespół trochę tylko nie mógł się odnaleźć w nowej (?) koncepcji, w której gitary dominują nad wokalem. A może nie taki był zamysł? W każdym razie Magda została przytłoczona. A szkoda.












Były niestety momenty, w których się nudziłem. Nie mogę jednak do końca winić za to Dżordżów. Po prostu przejadła mi się post-rockowa konwencja. Kiedyś potrafiłem słuchać Mogwai z zapartym tchem, Explosions in The Sky sprawiali, że osiągałem stan nirwany, nawet California Stories Uncovered mogło się podobać. Teraz jest już troszkę inaczej. Dlatego ucieszył mnie cover Joy Division i dźwięki klawiszy typu raczej vintage.

Płyty nie kupiłem od razu, czego pożałowałem już na drugi dzień, gdy poszedłem jak cywilizowany człowiek do Empiku i dowiedziałem się, że "ni ma". To samo dotyczyło debiutu Drivealone i podobno nie byłem pierwszy, który pytał i nie dostał. Ech, ten polski rynek muzyczny... Ech, ta nieudolna dystrybucja płyt... :)

wtorek, 10 lutego 2009

Dżem session 3 czyli dobry tour przez pop turk!

Jak byłam trochę młodsza, dużo czasu mająca, bardzo lubiłam uczyć się języka niemieckiego alternatywną drogą. Przekaz, który sobie znalazłam, oczywiście 'silniej trafiał do mnie niż mędrca szkiełko i oko' i był technologicznie zaawansowany. Czarny, duży, 21". Telewizor. Telewizor z niemiecką Vivą. A w tej Vivie - same czary! [To już było akurat po wymarciu szlachetnej, wielkiej, niedoścignionej Vivy Zwei. Btw. Viva Zwei - Rest in peace].

Przypomniał mi się na dniach utwór z tamtego okresu. Utwór bujający, rozkminiający biodra, rozluźniający szyję, wyzwalający myśli. Rozgrzewka dla ciała [ale przyjemna], przyjemność dla ducha [ale rozgrzewająca]. Jaki to był song! Jak ja to lubiłam. Ha, jak ja zawsze chętnie wracam do tej esencji orientalności.

Mustafa Sandal feat. Gentleman - Isyankar:

Jako że turk pop jest wielce żywotnym zjawiskiem, co roku produkuje masę wakacyjnych hitów. Zapełniają one playlisty kolorowej muzycznej KRAL TV, ku uciesze widzów hurtowo wysyłających sms-owe głosy na swoich ulubieńców [należy przy tym wiedzieć, że każdy szanujący się młody Turek posiada co najmniej trzy komórki różnych operatorów]. W 2007 roku na liście Mega Beş [Mega 5] królowała wielce urodziwa "pani z pralką" czyli Gülşen.


Gülşen - Kara Böcükler:



Turcja jawiłaby się popowo-wideoklipowym rajem na Ziemi, gdyby nie to, że od dwóch lat zablokowany jest tam dostęp do... YouTube. Stało się tak z powodu zamieszczenia kilku filmików obrażających założyciela, odnowiciela, ukochanego przywódcę, Ojca Narodu - Mustafę Kemala Atatürka. Oni naprawdę mają hopla na jego punkcie. Wódz jest wszędzie. Na załączonym obrazku akurat poucza dziecko, jak należy korzystać z Internetu [pod obrazkiem więcej obrazków - klikaj!]:















I na osłodę nieśmiertelny Tarkan ze swoim całuśnym Şimarik:



Dżem session 2 czyli medytuj, medytuj!

Zaczerwienione oczy? Sine usta? Fioletowy nos? Wiotkie ciało? Strzępki myśli? Spokojnie, mamy kurację sesyjną, redukującą zmęczenie, minimalizującą frustrację i napełniającą harmonią.

To jest medytacja dźwiękami i wizualem:




Quadrant [pol. ćwiartka koła] - nazwa medytacji, wykorzystującej wysokie technologie; charakterystyczna dla czasów współczesnych; cechy: audio, wizualizacje [święte motywy geometryczne], częstotliwość 639 Hz.

poniedziałek, 9 lutego 2009

Dżem session 1 czyli daj im Fila!

Na świecie żyje bardzo wiele gatunków ludzi. Przechodzą każdego dnia koło budynków codziennego użytku, użytku publicznego, użytku jakiegokolwiek. Mijają się, nie znając siebie. Nie rozpoznają czasem w sobie istot do siebie podobnych. Chowają głowy w piasek, ręce do kieszeni i wzrokiem przeszywają chodnik.

Wśród nich są również homo studens. Gatunek żyjący, ale umysłowo-rozrywkowo na wymarciu w okolicach stycznia i lutego oraz czerwca. Raczej niegroźny. Często kreatywny. I z całą pewnością pijący od czasu do czasu oraz żywiący się. Zwłaszcza muzyką.


Teraz następuje taki myk – ja przecinam wstęgę, otwierającą cykl pt. Dżem session, a Ty krzyczysz łał łał łał i wiwatujesz [to są euforyczne ruchy rękoma nad własną głową. Ewentualnie, nad głową jakiejś bliskiej osoby. Ruchy wirujące, z lewej strony na prawą].

Student charakteryzuje się tym, że ma dużo czasu – na życie wszelkiego rodzaju i mało czasu – na sen. W czasie ukochanej sesji, na którą czeka najpierw całe życie, potem cały rok akademicki, czas przestaje istnieć. Sen redukuje się do minimum lub nawet na minus. Je się rzeczy przygodne [acz z tym lepiej uważać] i oddaje się w pełni nauce. Student jednak też człowiek, potrzebuje dobrych dźwięków. Łatwych do przyswojenia na tym wymarciu specyficznym, miłych.

Chcesz czegoś dobrego?

Dżem session 1 czyli… daj im Fila!

Wykonawca: Fila Brazillia

Tytuł: Retrospective

Data wydania: 2006

Label: Twentythree





Konkretnie Fila Brazillia. Ot, taki stary duet [urodzony w 1990 r.] elektroniczny z Wielkiej Brytanii. Klasyka! Muzyczna różnorodność. Znakomite kolaże dźwiękowe. Potęga! Didżejka i remiksacja [m.in. Radiohead, Lamb, DJ Food, Busta Rhymes]. Towarzystwo znane również popkulturze telewizyjnej [muzyka do CSI, Seks w wielkim mieście] czy kinowej [np. Dogtown, Z-Boys].


Album Retrospective jest kompilacją utworów tego duetu z lat 1990 - 2006. Dobór, muszę przyznać, kawałków lepszych i tworzących smaczną całość stylistyczną. Pachnie mi jak żółta marmolada z pigwy [a jak Tobie?].

Spróbuj retuszu [sic!] A Zed & Two L's w wykonaniu Cold Cut:



Panowie Steve Cobby & David McSherry uchylają meloniki w geście pozdrowienia, ja chylę czoła i poza tym nic więcej, bo nie czuję się godna pisania o nich.

Fila Brazillia u mnie w czasie tej sesji rządzi! Puszcza się. W winampie. Z największą dla mnie przyjemnością. I ze znakomicie melodyjnym filem. Ta Fila Brazillia.


Rozłączniki:

oficjalna strona

MySpace

Kup sobie!

sobota, 7 lutego 2009

George Dorn Screams

Wykonawca: George Dorn Screams

Tytuł: Snow Lovers Are Dancing

Data wydania: 2006






Z okazji zbliżającego się koncertu tej bydgoskiej grupy, postanowiłem sięgnąć jeszcze raz po ich pierwsze wydawnictwo. Z pierwszych odsłuchań zapamiętałem bowiem jedynie otwierające album 69 Moles. Kawałek ten zasłużył nawet na miejsce w grupie najlepszych, moim zdaniem, polskich piosenek ostatnich lat, a to spore wyróżnienie ;) Rytm, ciekawa linia wokalu, intrygująca melodia i umieszczone gdzieś pod koniec utworu powolne gitarowe wybuchy - to wszystko sprawiło, że wcisnąłem rzadko używany przycisk repeat.

Rezygnacja z repeat była tym trudniejsza, że z pozostałych utworów powiało w moje uszy nudą. Teraz postanowiłem się jednak wsłuchać dokładniej i dostrzec gdzieś te serpentyny, określające sposób, w jaki rozwijają się ich utwory. Tak chętnie przecież piszą o nich w notkach na swój temat.

Scheme Box (nomen omen) utwierdził mnie w pierwszym wrażeniu, natomiast Call Me pokazało, że melancholię ładną stworzyć potrafią. Tylko gdzie te serpentyny? Podobno w następnym utworze. Rzeczywiście, Phoney zaczyna się spokojnie, rozwija powoli, następnie wszystko nabiera tempa, zaczyna pulsować, wokalistka przechodzi w innego rodzaju ekspresję. Już mi lepiej, znacznie lepiej.

Niestety, po chwili nastaje instrumentalne Winter of Deceit czyli zima oszustwa. Ile razy można ogrywać tę samą post-rockową harmonię? Ile razy można odgrzewać te same emocje? W kolejnych utworach jest podobnie, lecz na pierwszym planie znajduje się znów przyjemny wokal Magdy Powalisz.

Powolne, mroczne More Than This i kontrastujące z nim, energetyczne Snow Lovers Are Dancing stanowią najciekawsze, oprócz 69 Moles, fragmenty albumu. Może gdyby Dżordże zdecydowali się na EP, pokładałbym w nich większe nadzieje?

W poniedziałek premiera O'Malley's Bar, we wtorek koncert W Starym Kinie. Liczę na to, że na żywo wydobędą więcej energii ze swojej muzyki, a nowy materiał nagrany w Stanach zachwyci nie tylko brzmieniem.

Rozłączniki:

MySpace

oficjalna strona

PS

Dwa utwory z nowej płyty już są na MySpace. Jeden z nich do ściągnięcia tutaj, w ramach konkursu na klip. Nie wypowiadam się jednak na ich temat, czekam na całość.

piątek, 6 lutego 2009

Everything is Made in China : 05.02.2009


[zaczynam!]

Piksel. Pigment. Fragment.

Podstawowa jednostka pomiaru i wyrazu dzisiejszego świata. Kanciasta, twarda, z rogami, które są spiczaste i potrafią wedrzeć się w skórę. Nie ma w nim niczego subtelnego, pięknego. To tylko punkt. Ale z takich ciosanych punktów budowano piramidy, niezniszczalne, trwałe, które pragnie się zdobywać aż do szczytu swoich możliwości.

[wracam]

Siedzę na przystanku i uśmiecham się do siebie. Samochody na Teatralce stają się wypustkami drzew, tramwaje szybują w powietrzu z godnością, człowiek załatwiający potrzebę fizjologiczną gdzieś daleko jest tylko częścią płotu. Mijam billboard Rozwiń skrzydła. Chyba lewituję.

[odmalowuję]

Przelewa się. W ciele emocjonalnie, na zasadzie spełnienia się, mimo wszystko spokojnie się przelewa. Bulgoczą dźwięki. Pulsują kolory. Pląsają fragmenty specjalnych wizuali. Fruwają kulki z zamkniętymi słowami chłopaków z EIMIC i ze słowami Dobrochny. Sączą się leniwie, zamknięte na czas chill outu wrażenia melodii. Suną nad głowami oklaski ludzi, głowy kołyszą się nadal, osiągają harmonię z muzyką tworzoną i z, elastycznymi już, ciałami. To wszystko przepływa przez świadomość. Jak świeża, soczysta farba. Smaczna. To sztuka, ars musicalis. Taki dźwiękowy Jackson Pollock.

[przemalowuję]

Jestem w domu. Na usta nakładam sobie szminkę.

[wmalowuję]

Czuję. Nadal czuję smak czekolady, Ritter Hardbitter. Półgorzka w nazwie, wystarczająco słodka, rozlewająca się w środku. Wyciekająca na zewnątrz. Uciekająca przed zbyt dosłowną rzeczywistością. Ociekająca dźwiękami magicznymi. So dreamy, dreamy, dreamy…



[kompiluję]

Everything is made in China to zespół na miarę naszych czasów. W postmodernizmie liczy się nie tylko ujęcie techniczne muzyki, ale towarzyszący jej obraz oraz nieodłączne, pączkujące wrażenia. Na koncercie z ciekawymi, dobrymi wizualizacjami, w którym atmosfera wysublimowania dźwięków silnie wpływała na tworzących i odbiorców, był inny świat. Zamknięty w takiej kuli, którą można potrząsnąć, powymachiwać, a śnieg będzie spadał urokliwie i to, co w kuli zamknięte, będzie trwało mimo wszystko.

[zostawiam]

Błogość i poczucie szczęścia. Obcowanie z dźwiękami, ze smakiem czekolady, z przenikaniem się wrażeń, emocji, zapachów [nawet ta duchota miejsca staje się w pewien sposób osobliwa]. Stan upojenia melodiami pokazuje, że oko ucho smak myśli to dobry kolaż. Zupełnie jak ten na żywo tworzony przez EIMIC. Nie trzeba robić szaleńczych nowości wydumanych, by napełnić człowiekowi usta farbą świeżą, czekoladową, pyszną, świecącą w ciemności jak neony.


Everything is made in China.
Nothing is made without emotions.

czwartek, 5 lutego 2009

Fever Ray

Wykonawca: Fever Ray

Tytuł: Fever Ray

Data wydania: 13-01-2009 (download) / 23-03-2009 (CD)

Label: Rabid Records / Coop




Gorączka. Eutermia. Wraz ze wzrostem temperatury ciała i osłabieniem organizmu, nasz kontakt z rzeczywistością staje się coraz trudniejszy. Pozostaje tylko zagrzebać się w pościeli, zamknąć się w wewnętrznym świecie majaków i czekać na uzdrawiający sen.

W taki sen, w taki trans, zaprasza nas Karin Dreijer Andersson z The Knife, ukrywająca się pod pseudonimem Fever Ray. Jej solowy album ukazał się w wersji elektronicznej w styczniu tego roku, na edycję bardziej namacalną przyjdzie nam poczekać do marca.

Pierwszym singlem z albumu jest If I Had A Heart, utwór brzmiący niczym mantra szamana, odprawiającego przerażające rytuały gdzieś na granicy życia i śmierci. Urywanym zapisem tych obrzędów zdaje się być klip w reżyserii Andreasa Nilssona. Tajemnicze postacie przebrane za zwierzęta, gęsta mgła, wnętrze zamku. Sugestia, że stało się coś niesamowitego, coś przekraczającego granice naszej wyobraźni.

Ten sam utwór w kapitalnym remiksie Familjen nabiera zupełnie innego wymiaru, znacznie bardziej niż oryginał przypominając The Knife z ostatniej płyty Silent Shout. Poniżej odsłuch remiksu pochodzący z prefixmag.com


W przypadku solowych projektów nieuniknione są porównania do dokonań "macierzystego" zespołu. Debiut Fever Ray jest pewnego rodzaju przedłużeniem twórczości The Knife, pozbawionym jednak tego, co do zespołu wnosił Olof Dreijer. Tym, co pozostało, jest niewątpliwie barwa, a raczej barwy, głosu Karin. Podobnie jak w The Knife, często używa ona efektów modyfikujących śpiewane frazy. Natomiast charakterystyczne brzmienia syntezatorów i inspiracje Olofa szeroko pojętym techno ustępują tutaj miejsca żywym instrumentom i organicznej transowości.

Album powstawał podczas pierwszych miesięcy życia drugiego dziecka Karin. Prawdopodobnie miało to wpływ na jego bardzo osobisty i kobiecy charakter. Z kolei mroczny klimat płyty nasunął mi skojarzenia z Dead Can Dance, This Mortal Coil i Cocteau Twins. Dobra okazja, żeby do nich powrócić...

Na koniec kilka gorączkowych rozłączników:

PS 

Wielbicielom głosu Karen w nieprzetworzonej postaci polecam zespół Honey is Cool. Aż dziw bierze, że brak ich komercyjnego sukcesu był przez niektórych przypisywany dziwnemu akcentowi wokalistki :)

środa, 4 lutego 2009

Intro

To jest Rozdzielnia.

Głównym zadaniem Rozdzielni jest realizacja pól odkrywczo-poznawczych, wchodzących w interakcję z obszarami przeżyć wewnętrznych. Urządzenie może być wykorzystywane zarówno przez twórców, jak i odbiorców wytworzonej energii muzycznej.

Rozdzielnia jest przystosowana do pracy w wielu zakresach. Są to zakresy wizualno-tekstowe, dźwiękowo-zapisywalne oraz rejestracyjno-obrazkowe, umieszczone w nurcie interakcyjno-komunikującym.

Rozdzielnia składa się z modułów piszących, połączonych przewodami wzajemno-inspirującymi. Każdy z modułów charakteryzuje się odmiennymi zakresami nadawania, od abstrakcyjno-wrażeniowych do techniczno-relacjonujących.

Z uwagi na zastosowanie, Rozdzielnia może być wyposażona w wielopozycyjne rozłączniki linkujące, przekładnie tematyczne oraz zapowiadające układy sygnalizacyjne.

Witamy w Rozdzielni!

Everything is Made in China

Zagrali na zeszłorocznym Heineken Open'er Festival. Przechodzącą przypadkiem i zatrzymującą się z zaciekawieniem publiczność urzekli oprawą koncertu, zaangażowaniem i skromnością. Udało im się przenieść festiwalowy namiot do innego świata na niemal dwie godziny. Zagrali dwa bisy i zebrali owacje.



Jutro zagrają w Poznaniu. Bilety o numerach 106 i 107 zostały rozdzielone pośród piszących. Relacja wkrótce w Rozdzielni :)