piątek, 6 lutego 2009

Everything is Made in China : 05.02.2009


[zaczynam!]

Piksel. Pigment. Fragment.

Podstawowa jednostka pomiaru i wyrazu dzisiejszego świata. Kanciasta, twarda, z rogami, które są spiczaste i potrafią wedrzeć się w skórę. Nie ma w nim niczego subtelnego, pięknego. To tylko punkt. Ale z takich ciosanych punktów budowano piramidy, niezniszczalne, trwałe, które pragnie się zdobywać aż do szczytu swoich możliwości.

[wracam]

Siedzę na przystanku i uśmiecham się do siebie. Samochody na Teatralce stają się wypustkami drzew, tramwaje szybują w powietrzu z godnością, człowiek załatwiający potrzebę fizjologiczną gdzieś daleko jest tylko częścią płotu. Mijam billboard Rozwiń skrzydła. Chyba lewituję.

[odmalowuję]

Przelewa się. W ciele emocjonalnie, na zasadzie spełnienia się, mimo wszystko spokojnie się przelewa. Bulgoczą dźwięki. Pulsują kolory. Pląsają fragmenty specjalnych wizuali. Fruwają kulki z zamkniętymi słowami chłopaków z EIMIC i ze słowami Dobrochny. Sączą się leniwie, zamknięte na czas chill outu wrażenia melodii. Suną nad głowami oklaski ludzi, głowy kołyszą się nadal, osiągają harmonię z muzyką tworzoną i z, elastycznymi już, ciałami. To wszystko przepływa przez świadomość. Jak świeża, soczysta farba. Smaczna. To sztuka, ars musicalis. Taki dźwiękowy Jackson Pollock.

[przemalowuję]

Jestem w domu. Na usta nakładam sobie szminkę.

[wmalowuję]

Czuję. Nadal czuję smak czekolady, Ritter Hardbitter. Półgorzka w nazwie, wystarczająco słodka, rozlewająca się w środku. Wyciekająca na zewnątrz. Uciekająca przed zbyt dosłowną rzeczywistością. Ociekająca dźwiękami magicznymi. So dreamy, dreamy, dreamy…



[kompiluję]

Everything is made in China to zespół na miarę naszych czasów. W postmodernizmie liczy się nie tylko ujęcie techniczne muzyki, ale towarzyszący jej obraz oraz nieodłączne, pączkujące wrażenia. Na koncercie z ciekawymi, dobrymi wizualizacjami, w którym atmosfera wysublimowania dźwięków silnie wpływała na tworzących i odbiorców, był inny świat. Zamknięty w takiej kuli, którą można potrząsnąć, powymachiwać, a śnieg będzie spadał urokliwie i to, co w kuli zamknięte, będzie trwało mimo wszystko.

[zostawiam]

Błogość i poczucie szczęścia. Obcowanie z dźwiękami, ze smakiem czekolady, z przenikaniem się wrażeń, emocji, zapachów [nawet ta duchota miejsca staje się w pewien sposób osobliwa]. Stan upojenia melodiami pokazuje, że oko ucho smak myśli to dobry kolaż. Zupełnie jak ten na żywo tworzony przez EIMIC. Nie trzeba robić szaleńczych nowości wydumanych, by napełnić człowiekowi usta farbą świeżą, czekoladową, pyszną, świecącą w ciemności jak neony.


Everything is made in China.
Nothing is made without emotions.

3 komentarze:

  1. No to już cholernie żałuję, że mnie tam zabrakło :< btw. niezły odlot.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, wiele się straciło. Na szczęście, nic straconego!:> Chłopaki bardzo, bardzo chcą przyjeżdżać możliwie jak najczęściej do Polski. Sami to mówią i widać to po nich, po tej frajdzie, jaką mają z tworzenia muzyki na żywo :) PS Mamy 18 minut nagrania wywiadu z nimi. Niedługo zamieścimy w Rozdzielni. A chłopacy bardzo ciekawie mówili zresztą i serdeczni, klawi są zupełnie, ano:> PS2 Michał współpiszący też nie mógł być, niestety, przez ostrą chorobę, więc zapewne łączy się w bólu z Tobą:> PS3 Odlot faktycznie niezły!:P i to bez ziółek, bez chmielu, bez tytoniu, za darmo. Po prostu Muzyka!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ano, koncert to weryfikacja klasy zespołu. To ja już ich chce! Czekam na wywiad. Też chce mieć taki odlot, chyba przebiegnę się po płytę:)

    OdpowiedzUsuń