Nazywa się Snowman. Jest zamrożona z wysublimowaniem, ulepiona z mgły. Może czasem ma oszronione dźwięki jazzowo-ambientowo-niewiadomo jakie, może czasem śpi za uchem na miękkim puchu włosów. Krząta się za piecami [gitary elektryczne są], zamiata [umysłami]. Głaszcze po nosie. Uśmiecha się serdecznie, z poczuciem świadomej głębi. Zakłada kalosze i wychodzi na scenę. Ta muzyka.
Płynie z wrażeniami, kładzie palec na drugim dnie kałuży.
Nie brakuje jej nic. Nie ma palta. Nie ma parasola.
Nie potrzebuje.
Ma wszystko. Jest piękna.
Mruży oczy. Albo je zamyka.
Odkłada wzrok chwilowo na kolana, przenosi się w głąb ciała.
Deszcz.
Spadający deszcz kojący zupełnie wypełniający.
Spokój. Czucie.
Na końcu nawet, co ciekawe, szaleństwo! w nowym zupełnie utworze.
Kolejny raz na Snowmanie.
Błoga rutyna. Błogi deszcz.
Plim plum plam.
[I włączam sobie potem ich album Lazy, zapętlam Outside rain. Teraz dopiero trzymam w garści różne sensy i tęsknoty.]
Rozmowa z Michałem Kowalonkiem, wokalistą Snowmana
Zaczęło się!:
Toczyło się dalej w kroplach deszczu:
Przepraszam, dzieci?!:
I na koniec słów kilka z okazji pewnego święta:
[wywiad by Dende, Zuzanna; foto by Dende]
Aaale fajnie to wyszło w takiej jednej całości :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.facebook.com/pages/Snowman/89661529861
OdpowiedzUsuń